Zobaczyłam, jak Jezus dla mnie cierpiał
Naprawdę wielkie jest miłosierdzie Boże! Pomyśleć tylko, że kiedyś w nie nie wierzyłam. Nie wierzyłam, że Bóg może kochać kogoś takiego, jak ja. Widziałam w sobie tylko same wady i grzechy. W końcu jednak poukładałam sobie życie jako tako i nawet zaczęło mi być dobrze z tym co miałam. Od czasu do czasu Pan delikatnie pukał do mojego serca, tylko że ja myśli o wstąpieniu do zakonu nigdy nie traktowałam poważnie. I tak, w tej bezcelowości, mijały lata mojego życia, aż przyszedł czas, gdy zobaczyłam, że Bóg pragnie mojego szczęścia. Dosłownie to zobaczyłam. Lubiłam oglądać telewizję i chociaż w żadnym razie nie byłam telemanką, to każdy dobry film zobaczyłam.
W Wielki Wtorek – późnym wieczorem – na jednym z kanałów TV rozpoczynał się serial pt. „Jezus z Nazaretu”. Jeszcze nie tak dawno, oglądając go przy prasowaniu swoich rzeczy w towarzystwie rodziny, bardzo krytykowałam ten film. Tym razem byłam sama i nie wykonywałam żadnej pracy, byłam skupiona na oglądaniu. Tego samego dnia, nieco wcześniej, obejrzałam jeszcze inny film – o Małej Teresce – i to był początek. Coś we mnie drgnęło. Poczułam jakby zazdrość, że tak można kochać Jezusa. Tak, ale Tereska była świętą, więc mógł ją pokochać Bóg, a ona Jego – myślałam. Ja zdecydowanie nie należałam do świętych, a więc mowy być nie mogło, żeby Bóg mnie kochał. No, ale nic. Zaczęłam oglądać serial. Z minuty na minutę coraz głębiej wchodziłam w historię życia Jezusa. To było dla mnie „mocne uderzenie” – łaski oczywiście. Zobaczyłam na filmie – choć wcześniej czytałam Ewangelię i znałam ją prawie na pamięć – jak Jezus dla mnie cierpiał.
W jednej chwili zrozumiałam, że jestem winna Jezusowi wdzięczność, a jedyną miarą tej wdzięczności mogło być tylko ofiarowanie Mu swojego życia. I w tej właśnie chwili zdecydowałam się na wstąpienie do zakonu. Ale to naprawdę był dopiero początek. W Piśmie Świętym szukałam potwierdzenia tego, co tak nagle przyszło mi do głowy. Prawie przez rok każdego dnia, gdy otwierałam Słowo Boże, Pan mówił mi to samo: „Pójdź za Mną”. Ciągle natrafiałam na ten fragment Ewangelii wg św. Marka, aż zaczęłam podejrzewać, że mam zaznaczoną kartkę, ale nic z tego. Mocowałam się z łaską Bożą z całych sił, a z drugiej strony bardzo chciałam iść za Jezusem. Byłam coraz bardziej wyczerpana tą walką. Bałam się. Bardzo się bałam, ale sama nie wiedziałam czego i to było najtrudniejsze. Nabawiłam się anemii, stałam się strzępkiem nerwów, ale mimo wszystko zwolniłam się z pracy i czekałam.
W niedzielę Dobrego Pasterza pojechałam gościnnie do Sióstr Wspomożycielek do Nowego Miasta i tam stając u stóp Pana Jezusa, u kresu swoich sił, postawiłam Bogu „ultimatum” – nigdy więcej nie zdobyłam się na taką odwagę. Mówiłam: „Panie Jezu, albo daj mi siły, albo mi zabierz to powołanie!”. I jak ręką odjął. Miłosierdzie Boże jest niezgłębione! Poczułam się taka szczęśliwa. Bez wątpienia przyczyniła się do tego również jedna z sióstr, która „namówiła” mnie do takiej rozmowy z Jezusem.
Później, w pierwszym roku nowicjatu, Pan Jezus uleczył mnie z niewiary w Jego miłość, posługując się inną siostrą. Odtąd, z dnia na dzień, coraz bardziej jestem pewna Jego Miłości. Bardzo nie lubię słowa „na pewno”, ale tu jest na pewno – Bóg mnie kocha i dowody tej miłości mam co chwila.
s. Jolanta